- Nie zamierzam robić nic tu i teraz - ciągnął. - Musimy wrócić
do samochodu. Skała to bardzo niewygodne miejsce do wiadomego celu. Nasze ubrania są mokre, a wspominane jaja tak mi się skurczyły z zimna, że szukałbym ich pewnie z tydzień. W dodatku nie mam gumek. Ale za parę godzin wszystko będzie wyglądać inaczej, więc radzę ci się zawczasu zdeklarować. an43 288 Miał zupełną rację. Powinna powiedzieć „nie" właśnie teraz. Ale nie powiedziała. Pomimo wszystkich zdroworozsądkowych powodów, które sama sobie przedstawiła... nie powiedziała nic. Zamiast tego otworzyła oczy i zwróciła twarz ku Diazowi, który właśnie pochylał się nad nią. Jego wargi były zimne, lecz jej - jeszcze zimniejsze. Ale język Diaza był ciepły, a pocałunek delikatny, wręcz nieśmiały - tak łagodnie i ostrożnie badał jej usta. Jego lewa dłoń utonęła w burzy mokrych włosów Milli; pocałował ją głębiej, mocniej, obejmując kobietę w pasie i przyciągając do siebie. Dotyk tego silnego ciała wywołał w Milli kolejną falę gorących dreszczy. Prawie zapomniała o chłodzie i przemarznięciu, choć wciąż drżała w mokrym ubraniu. Diaz oderwał się od ust Milli i odgarnął mokre włosy z jej twarzy, nie spuszczając wzroku z kobiety. - Musimy wrócić do samochodu i się ogrzać. Słońce niebawem zajdzie, a nie chciałbym, żeby zmierzch zastał nas tu w mokrych ciuchach. - W porządku. Diaz przesunął się na bok, a Milla z trudem zdołała usiąść obok niego. - Myślisz, że Norman zawiadomi kogoś, da znać, choćby po to, żeby odnaleziono nasze ciała? - Nie sądzę. Słyszałaś, co do nas krzyknął? - Coś tam krzyczał, ale nie zrozumiałam słów. - Krzyknął „powodzenia". an43 289 Milla zamrugała zdziwiona. Potem zachichotała, ciężko dźwigając się na nogi. Cóż, najwyraźniej Norman był typem człowieka, którego obchodzi wyłącznie własny los. Stojąc chwiejnie na drżących nogach, oceniła sytuację. Plecak Diaza oczywiście przepadł. Wszystko ją bolało, od stóp do głów; nie była pewna, czy to efekt wściekłych uderzeń spienionej wody, czy może nieludzkiego zmęczenia mięśni. Miała sporo szczęścia: nie uderzyła w nic na tyle mocno, by się naprawdę poharatać. Dziękowała Bogu za sporą głębokość potoku, to ona prawdopodobnie ocaliła im życie. Jeżeli woda byłaby płytsza, pewnie oboje rozbiliby się o kamienie. Straciła oba adidasy i jedną skarpetkę. Czemu druga się utrzymała? Oto jest pytanie. Zegarek był zniszczony, jej twarz pokiereszowana, no i jeszcze zgubiła sweter, który był tylko narzucony na ramiona, niezapięty Diaz patrzył na jej stopy. - Nie możesz tak iść - orzekł i zaczął rozpinać koszulę. Zdjął ją z pleców, wyjął z kieszeni nóż i odciął oba rękawy. Przyklęknął przed