- To niestety prawda. Lara nie żyje - powtórzył Mark.

  • Dżesika

- To niestety prawda. Lara nie żyje - powtórzył Mark.

31 January 2023 by Dżesika

- Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo! - Czy nie zechciałaby pani zejść? - Nie! - Panno Dexter, nie ucieknie pani przed prawdą. Po¬wtarzam, pani siostra nie żyje. Proszę zejść do mnie. Przez kilka minut Tammy siedziała bez ruchu na gałęzi i wpatrywała się w uniesioną ku niej twarz stojącego pod drzewem mężczyzny. Była to z pewnością twarz człowieka uczciwego. Szczerego. Dobrego. Silnego. Jego spojrzenie było jasne i spokojne. Ani na moment nie odwrócił oczu. Czekał wytrwale, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, by dotarło do niej to, co powiedział. W końcu zrozumiała, że może mu wierzyć, a wtedy na¬płynęła fala bólu. Już nigdy nie zobaczy swojej małej sio¬strzyczki... To Tammy zajmowała się młodszą o pięć lat Lara, po¬nieważ ich matka nie interesowała się dziećmi. Uwielbiała przytulać siostrzyczkę, czesać ją, kołysać do snu. Dzięki niej nie czuła się samotna, nareszcie miała kogoś, kogo mog¬ła kochać, z kim czuła się dobrze. Niestety, z wiekiem Lara stawała się coraz bardziej podobna do matki i gdy podrosła, przejęła jej sposób bycia. Nie miała już ochoty spotykać się z Tammy, która znów została sama. Na szczęście nikt nie mógł jej odebrać wspomnień o tych kilku pięknych, przeżytych z siostrą latach... A teraz Lara nie żyła. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata. Tammy zrobiła się biała jak płótno. Zakręciło się jej w głowie. Musiała mocniej przytrzymać się konaru, żeby nie spaść. - Proszę zejść - zażądał stanowczo Mark. Miał rację, nie mogła przed tym uciec. Poprawiła uprząż i zjechała na dół. Robiła to setki razy, mogłaby to zrobić nawet we śnie, tym razem jednak nie uważała i zjechała za szybko. Nie zrobiłaby sobie dużej krzywdy, ale potłukłaby się, gdyby Mark nie ocenił błyska¬wicznie sytuacji. Skoczył i złapał ją, biorąc na siebie całą siłę uderzenia. Nieco oszołomiona, stała wsparta o niego, otoczona jego ramionami. Miała rację, był wspaniale zbudowany. Czuła dotyk jego ciała, jego twardych mięśni... Był równie po¬tężny jak ona drobna. Pochylił głowę i popatrzył na nią z głęboką troską. - Wszystko w porządku? Nie, nic nie było w porządku. Najchętniej wtuliłaby twarz w ten jego śmieszny mundur i wybuchła płaczem. Ty¬le tylko, że nie miała zwyczaju płakać. - Nic mi nie jest - oznajmiła dzielnie, choć głos jej drżał. - Naprawdę nie wiedziała pani o śmierci siostry? - spy¬tał ze współczuciem, a gdy nie odpowiedziała, delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz, by musiała spojrzeć mu w oczy. Piękne oczy. Niebieskie i czyste jak jezioro wśród gór. Mogłaby w nich zatonąć. Byleby tylko nie myśleć o tym, co się stało. - Nie - wyszeptała z trudem. - Nie miałam z nią kon¬taktu... - Rozumiem - odparł, lecz widać było, że nic nie ro¬zumie. - Od jakiegoś czasu nie umiałyśmy się dogadać. - Tak mi przykro. Przez chwilę stała bez ruchu, jakby czerpała siłę z jego mocnego ciała, po czym wyprostowała się i odsunęła. Puścił ją, ale... z dziwnym ociąganiem. - Jak to się stało? - spytała, starając się zapanować nad głosem. - Wypożyczyli bobslej i zjechali czarną trasą, wie pani, najtrudniejszą, przeznaczoną dla najbardziej doświadczo¬nych zawodników. Czysta głupota! Niestety, byli pijani. Znowu zrobiło się jej słabo i znów poczuła bolesny skurcz w żołądku. Lara, ty idiotko, coś ty zrobiła... Nie chciała o tym myśleć. Wolała myśleć o tym, że ksią¬żę ma przyjemny, aksamitny głos. - Byli? Ach, tak, przecież pański kuzyn... Naprawdę wyszła za pańskiego kuzyna? - Nie chce mi się wierzyć, że pani o niczym nie wie - oznajmił z nagłym gniewem. - Przecież matka musiała pani powiedzieć! - To ona wie? - Oczywiście. Sam po nią pojechałem i przywiozłem ją do Broitenburga na pogrzeb. No, to matka miała wspaniałą okazję, żeby się popisać. Isobelle Dexter de Bier w roli nieutulonej w bólu matki młodziutkiej księżnej musiała wypaść wspaniale. Z pewno¬ścią sprawiła sobie stosowną kreację, nie zapominając o czarnym welonie i koronkowej chusteczce, którą z dys¬kretną elegancją osuszała nieistniejące łzy. - Przyjechała sama? - Nie, z pani ojczymem. Ciekawe, z którym? Isobelle od dawna nie zawracała so¬bie głowy legalizowaniem swoich związków, może zresztą i dobrze. Gdy rodziła Larę, była zamężna już po raz czwarty... A teraz odstawiła cyrk na pogrzebie młodszej córki, nie powiadamiając o niczym starszej. Mark przypatrywał się jej ze zdumieniem. - Naprawdę pani matka nie skontaktowała się z panią? - Sądzi pan, że moja matka chciałaby przyznać się do córki, która przesiaduje na drzewach i chodzi tak ubrana? - Ogarnął ją taki smutek i ból, że nie miała siły dalej roz¬mawiać. Potrzebowała spokoju, żeby zebrać się w sobie. Wtedy będzie mogła stawić czoło nowej sytuacji. Dopiero wtedy. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym teraz zostać sama. Proszę mi dać wizytówkę, skontaktujemy się jutro. - To niemożliwe, jutro wracam do Broitenburga, muszę więc dziś wieczorem być w Sydney. Mam te papiery ze sobą, możemy załatwić wszystko od razu. Złoży pani podpis i będzie pani miała tyle spokoju i samotności, ile tylko zapragnie. ROZDZIAŁ DRUGI Żal mu było stojącej przed nim dziewczyny. Wyglądała na załamaną. Musiała bardzo przeżyć śmierć siostry i okrut¬ne zachowanie matki. Swoją drogą, jak matka może zrobić coś takiego swojemu dziecku? Nie, to nie moja sprawa, przypomniał sobie twardo. Miał dość własnych zmartwień. Musiał jak najszybciej wracać do Europy. Panna Dexter była tak pogrążona w bólu, że z pewnością nie miała głowy do podpisywania czegokolwiek. Rzeczy¬wiście, powinien dać jej czas na ochłoniecie, ale czasu aku¬rat nie miał. W grę wchodziło bezpieczeństwo i przyszłość jego kraju oraz dziedzictwo Henry'ego. I jego własna wolność. - Wystarczy jeden pani podpis - powtórzył, ruszając w stronę samochodu. - Dokumenty mam ze sobą, to kwe¬stia paru minut. Tammy nawet nie drgnęła. - Nie rozumiem. Odwrócił się do niej. Była straszliwie blada. Wydawało się, że za moment zemdleje. Powodowany współczuciem, odruchowo wyciągnął ku niej rękę, ale szybko cofnął ją z zakłopotaniem. I tak nie mógł jej pomóc. - Nie rozumiem - powtórzyła bezradnie. - Pan mówi o dziecku, ale gdyby Lara zaszła w ciążę, powiadomiłaby mnie o swoich kłopotach... - Nie miała żadnych kłopotów. Poślubiła panującego księcia i opływała w takie luksusy, jakich pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić. - Ale ona nigdy nie chciała mieć dziecka! - zaprote¬stowała Tammy.

Posted in: Bez kategorii Tagged: martyna znaczenie imiona, co ubrać na chrzest, stylizacja na koncert rockowy,

Najczęściej czytane:

od tego głosu i dostałam gęsiej skórki. To musiał być on.

Milla także poczuła dziwny chłód. - Czego chciał? - Nie powiedział. Zapytał tylko, czy jesteś. Powiedziałam, że ... [Read more...]

150

- Spróbuj tych, kochanie. Potarł je językiem i poczuł dziwny smak. - To koka, skarbie. Nie blefuję. Spodoba ci się. Zaczął je łakomie ssać, wyginając się do góry. Naga Dawn, jedynie z wstążkami na kitkach, siedziała na nim okrakiem. - Dalej, kochanie - krzyczała Lorna coraz wyższym głosem, głośniej niż kiedykolwiek. Myślał, że pęknie mu kręgosłup albo że się udusi, kiedy wcisnęła mu mocniej cycek do ust. Krzycząc, zaczął wchodzić w młode, jędrne ciało, ssąc ogromne piersi Lorny. Od lat nie był tak podniecony. Potem zrobił to jeszcze raz, z matką i córką. Kokaina podkręciła jego zmysły. Narkotyk i wielkie cycki podziałały na niego tak bardzo, że prawie przestał myśleć. Potem Lorna dała mu więcej. Przez lata unikał narkotyków, ale teraz był strasznie podniecony. Wciągnął tylko trochę, ale od tej nocy brali razem i czasami robili to w trójkę. Zawsze na olbrzymim łóżku Lorny. Podniecał się na samą myśl o tym, mimo że właśnie wracał z Oregonu do Prosperity. Dzisiaj było inaczej. Dawn zgodziła się z nim wyjechać i dała mu to, czego chciał, a nawet więcej, ale wyczuł w niej jakiś niepokój, jakby skrywała tajemnicę. Jesteś zboczeńcem, Buchanan. Zboczeńcem. To, co robisz jest perwersją. To jeszcze dziecko. Zły na siebie, włączył radio. Miał nadzieję, że usłyszy wiadomości albo muzykę country, która zagłuszy wyrzuty sumienia. Ale ktoś, pewnie któraś z córek, zmieniła stację na starego rock and rolla. Wszystko w nim zamarło, gdy z głośników popłynęły słowa piosenki, które wdarły się do jego umysłu. Piosenki, którą pamiętnej nocy śpiewał Elvis. Której melodię Derrick tak bardzo starał się zapomnieć. Love me tender, love me true All my dreams ful fill... Kochaj mnie czule, kochaj mnie prawdziwie, spełnij wszystkie moje sny... Miał wtedy siedem lat. Obudził go koszmar. Zawołał matkę, ale Lucretia się nie zjawiła. Pociągając nosem i starając się ukryć łzy, poszedł po ciemku do jej pokoju, ale nie odezwała się, kiedy zapukał. - Mamusiu, mamusiu! - popłakiwał. Nacisnął klamkę. Drzwi się otworzyły. Łóżko było pościelone. Mimo późnej nocy matki nie było ani w sypialni, ani w łazience, ani w garderobie. Poszedł do pokoju ojca na końcu korytarza. I wtedy usłyszał jej ulubioną piosenkę, śpiewaną przez Elvisa. Poszedł za dźwiękiem. Nie prowadził do jadalni, gdzie zwykle ją słyszał, ale na korytarz, a potem do garażu. Długi kabel biegł przez cały korytarz, niczym brązowy wąż, którego tam nie powinno być. Bo cię kocham... Wziął kilka głębokich oddechów i powoli szedł za niskim, kojącym głosem Elvisa. - Mamusiu? - zaczął się denerwować. Przesuwał się z plecami przy ścianie. Wiedział, że ten wąż to nic dobrego. Piosenka nagle skończyła się. W domu zaległa cisza. Słychać było jedynie warkot pracującego silnika samochodu. - Mamusiu? Elvis znowu zaczął śpiewać tę samą piosenkę. Derrick zauważył otwór na dole drzwi garażu, przez który sznur wchodził do środka. - Mamusiu? Tato? - Zaschło mu w gardle. Chciało mu się wymiotować. Pociągnął mocno drzwi. Otworzyły się. Ze środka wydostała się chmura błękitnego dymu. Serce mu kołatało. Smród był potworny. Jak przez mgłę zobaczył ich nową wieżę stereo na przenośnym stoliku. Widocznie mama chciała ją mieć w garażu. Z łomoczącym sercem podszedł do samochodu i zobaczył ją w środku. Jej głowa leżała na kierownicy nowego, lśniącego samochodu, który dostała na urodziny. Próbował otworzyć drzwi od strony kierowcy, ale były zamknięte. Krzyczał do niej i walił w szybę. Zaczął się dusić. Muzyka grała tak głośno, że ledwie mógł ją przekrzyczeć. Gryzący dym nabrał mu się do przełyku. - Mamo! - Dlaczego śpi w samochodzie? - Obudź się! Obudź się, mamo! - Nie ruszyła się. Oczy zaczęły mu łzawić od dymu. Był przerażony jak nigdy dotąd. Coś było nie tak. Uderzył pięściami w szybę. Drzwi garażu otworzyły się. Odwrócił się i zobaczył ojca w krzywo zawiązanym krawacie, z rozczochranymi włosami. Na szarej twarzy malowało się niedowierzanie. - Co tu się dzieje? Derrick, co ty robisz? Lucretia? Twarz Reksa wykrzywiła się z przerażenia. - O, Boże, nie! Podbiegł do samochodu. Spróbował otworzyć drzwiczki samochodu swoimi kluczykami, ale żaden nie pasował. Chwycił młotek z półki ściennej i walnął w szybę od strony pasażera. Szkło wpadło do samochodu, rozbryznęło się po cementowej podłodze i poleciało w powietrze. ... I zawsze będę cię kochać - Lucretia! Och, kochanie, co ty zrobiłaś? Co ja zrobiłem? Przez dziurę w szybie włożył do środka rękę i zwolnił blokadę drzwi. Otworzyły się. Wyłączył silnik i wyciągnął żonę z samochodu - prezentu urodzinowego, który stał się jej zabójcą. - Nie! Nie! Nie! - krzyczał. Elvis śpiewał w tle. Rex wyciągnął żonę na zewnątrz i położył ostrożnie na trawie 151 ... [Read more...]

- Pomogę ci - powiedział nagle, wstając z krzesła. - Odezwę się.

Wyszedł z pokoju, a po kilku sekundach kobiety usłyszały odgłos otwierania zewnętrznych drzwi. Milla i Joann spojrzały na siebie, po czym jak na komendę odwróciły się i pobiegły do okna. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 kwiaciarnia.ustka.pl

WordPress Theme by ThemeTaste