na różnych przewinieniach, więc teraz nie miała już cienia cierpliwości. Namierzyła chłopaka
pędzącego na małym motorze po wyboistej leśnej drodze, na terenach należących do Kenyonów. Włączyła syrenę i ruszyła za nim. Quincy wszystko uważnie obserwował. Nie oszołomił go pokaz ryku, migających świateł i wirujących obłoków kurzu, gdy Rainie zepchnęła Charliego na pobocze i z piskiem opon zatrzymała wóz. Wysiadła, znacząco opierając rękę na pałce, zatkniętej za ciężki policyjny pas. – Chwila odpoczynku, Charlie. – Ja pierdolę, pani władzo, jechałem za szybko? – Charlie wyglądał szałowo w czarnej skórzanej kurtce i obcisłych dżinsach. Najwyraźniej nie traktował Rainie poważnie. Posłał jej cwaniacki uśmiech, aż musiała się pohamować, żeby nie trzasnąć gówniarza w gębę. Potrzebowała więcej snu. Ostatnio była, nawet jak na siebie, zbyt nerwowa. Wzrok Charliego minął policjantkę i zatrzymał się na Quincym, który właśnie wysiadał z wozu. – Kim jest ten koleś? – Nie twoja sprawa. – Nowy partner? Trzeba było go uprzedzić, jakie tu są zwyczaje. Boże, w tych stronach zabija się za jedwabne krawaty. Rainie zignorowała te popisy. – Czyj to motor, Charlie? – A co? Chcesz kupić? – Czyj to motor? – Mój... – Rozmiar w sam raz dla ośmiolatka. – Przyzwyczaiłem się. – Tak? A mnie się wydaje, że coś zalewasz. Zsiadaj no prędko, kochasiu, i ręce do góry. Charlie przestał już pozować na Jamesa Deana i zaczął skamleć. – Hej, wygrałem ten motor uczciwie, jak Boga kocham. Nie moja wina, że chłopak nie umie się dobrze bić. – Powiedziałam: w tej chwili. – To ziemia mojego ojca... – Już! Charlie zrezygnował. Popatrzył na Rainie. Popatrzył na Quincy’ego. W końcu niechętnie podniósł się i pozwolił motorowi upaść. – No dobrze, dobrze, tylko się nie posiusiaj z radości. – Ręce do góry. Odwróć się. Połóż ręce na masce. Nogi szeroko. – Chcesz mnie zrewidować? Bo jechałem za szybko? – Kto powiedział, że to ma coś wspólnego z motorem? – Co do... Spóźnił się. Rainie pchnęła go na maskę, podniosła mu ręce i sprawnie przeszukała. Minutę później Kenyon został pozbawiony korkociągu, scyzoryka, dwustu dolarów w gotówce i rulonu dwudziestopięciocentówek. Quincy zważył rulon w ręku i zacisnął na nim palce. Drań wie, jak wzmocnić cios, pomyślał. Nudzi nam się, panie Kenyon? – zagadnął Charliego. Rainie zluzowała chwyt. Młody człowiek odwrócił się powoli, ostentacyjnie potrząsnął rękami i poprawił kołnierz skórzanej kurtki. Odgarnąwszy do tyłu brązowe, faliste włosy, spojrzał pogardliwie na Quincy’ego. – Przepraszam – powiedział sarkastycznym tonem – ale nie dosłyszałem pańskiego nazwiska. – Agent specjalny Pierce Quincy. FBI. – W mordę. Rainie w końcu się uśmiechnęła. – Zabawne, twój ojciec zareagował tak samo, kiedy rozmawiałam z nim dziś po południu. Konflikty z miejscową policją to jedno, ale nikt nie ma ochoty zadzierać z federalnymi.