Parker jest wymarzoną kandydatką na żonę. To najbardziej
logiczny wybór. W dodatku znają się od dziecka, przed laty nawet się przyjaźnili. To już jest jakiś początek, mają od czego zacząć. Może nie będzie to małżeństwo z miłości, jednak bardzo wiele ich łączy. Podobne pochodzenie, wychowanie, dziecięca przyjaźń. Z czasem może pojawi się coś więcej, może zrodzi się między nimi uczucie. To dlatego w końcu przyznał ojcu rację i zgodził się na jego plan. - Mój dom jest wystarczająco duży - głos Shey wybił go z tych rozmyślań. - Twój dom? - zapytał, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi. Po chwili przypomniał sobie swój kiepski dowcip. - Parker nieraz opowiadała, że warowne zamki wcale nie są takie rewelacyjne, jak się powszechnie uważa - mruknęła Shey. Dopiero teraz Tanner zdał sobie sprawę, że swoją nieprzemyślaną uwagą zrobił dziewczynie przykrość. - Przepraszam. A Parker ma świętą rację. Zamki nie są takie ciekawe, jak się zazwyczaj sądzi. - Ona nie zgodzi się z tobą wrócić... zresztą bez ciebie również nie. Odpowiada jej życie tutaj. - Parker może uciekać, ale to nie zmienia faktu, że jest księżniczką. Należy do określonej sfery. Podobnie jak ja. - Jednak wyjazd z tobą nie wyszedłby jej na dobre. Parker jest dobrze tutaj. Gdyby wyszła za kogoś, kogo nie kocha, obróciłoby się to przeciwko niej. Bardzo by cierpiała. Nie chcę, by do tego doszło. Dlatego póki nie wyjedziesz, jesteś skazany na moje towarzystwo. - Kto wie, może to wcale nie jest takie złe? - wymamrotał Tanner, sam zaskoczony tymi słowami. Bo towarzystwo Shey wcale nie było dla niego niemiłe. Co więcej, z każdą chwilą odpowiadało mu coraz bardziej. Shey roześmiała się w głos, wytrącając go z marzycielskiego nastroju. - Nie jest złe? Raczej fatalne! Jeszcze trochę, a nie będziesz mógł na mnie patrzeć! - Zobaczymy - powiedział przekornie. - No dobrze, póki co, czy ci to pasuje, czy nie, idę do twoich ochroniarzy. Może dadzą mi trochę pograć. Odeszła, nie czekając na odpowiedź. Tanner patrzył, jak znika w sąsiednim pokoju. Od razu znalazło się dla niej wygodne miejsce. Ciągnęło go, by się do nich przyłączyć. Nie, żeby pograć, lecz żeby być bliżej Shey. Gra trwała w najlepsze, a Shey czuła się coraz bardziej za pan brat z jego obstawą. - Strit - oznajmiła. - To lubię - dodała ze śmiechem. - Jesteś mężatką? - z nadzieją w głosie zapytał Peter. Był odwrócony tyłem, ale Tanner doskonale wyobrażał sobie jego minę. - Nie. I nie mam zamiaru wychodzić za mąż. - No wiesz! Taka piękna dziewczyna jak ty powinna jak